Nowe Teksty

Furia, król Artur [recenzja]
Jak komiks ocenił Sławiński?
Zjawiskowa She-Hulk #02, John Byrne [recenzja]
Jak komiks ocenił Sławiński?
Wonka, film [recenzja]
Jak film ocenił Zimiński?

Zapowiedzi

Nowe Plansze

Nowe Imprezy

Forum Alei Komiksu

Recenzja

Moonshadow [recenzja]

Przemysław Pawełek recenzuje Moonshadow
6/10
Moonshadow [recenzja]
6/10
Kosmiczna podróż ku oświeceniu


"Moonshadow" to dzieło dość wyjątkowe. Dwunastoczęściowa seria, wzbogacona tu także o stworzony po latach prolog, debiutowała w 1985 roku pod szyldem Epic Comics. Ten imprint wydawnictwa Marvel dostarczał na rynek tytuły, do których prawa zachowywali oryginalni autorzy, jednocześnie dając im dużo większą twórczą wolność niż w przypadku pozycji z bohaterami zaludniającymi Ziemię-616. Seria DeMatteisa i Mutha była dość odważna nawet na tle portfolio tej dość progresywnej linii wydawniczej. Jeśli wierzyć Wikipedii - to pierwszy mainstreamowy tytuł stworzony za pomocą technik malarskich. To także historia dość nietypowa i nietypowo opowiedziana jak na ówczesny amerykański komiks, bo to space opera skupiona na wątku dojrzewania, opowiadana retrospektywnie z perspektywy dorosłego już, głównego bohatera, dotykająca też wielu innych motywów, takich jak religia, wojna czy seks. W końcu to komiks, który debiutował w Marvelu, w formie zbiorczej trafił pod skrzydła DC/Vertigo, by ostatnio wylądować w ofercie Dark Horse Comics. Taka podróż na amerykańskim rynku wydawniczym też jest ewenementem.

Mamy więc liczący sobie ponad trzy dekady śmiały eksperyment formalny i stylistyczny. W momencie swojej premiery wręcz dość awangardowy. No i niestety czas - przynajmniej z mojej perspektywy - nie był dla tego tytułu najłaskawszy.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, i co zestarzało się naprawdę dobrze, jest strona wizualna serii. Dzięki rozwojowi ówczesnych technologii drukarskich Jon J. Muth mógł zaprezentować całą gamę technik, pokazując jednocześnie siebie jako wszechstronnego artystę. Sporo tu malarstwa, mamy szkice, są ostrzejsze pociągnięcia tuszem, jest też sporo umownych plan akwareli. Wszystkie one płynnie zmieniają się, tak samo jak płynnie zmienia się specyfika i nastrój tej opowieści, oraz stan, w jakim znajduje się tytułowy bohater.

Środek, i druga połowa lat osiemdziesiątych były osobliwym okresem dla największych amerykańskich wydawnictw, kiedy to dawały one zielone światło na podobne eksperymenty - rynkowo dość ryzykowne, jak również czasochłonne. Kolejne plansze "Moonshadowa" to świetny przykład tego, co w tamtej epoce mieściło się w formule amerykańskiego komiksu głównego nurtu, szukającego nowych dróg ekspresji, a co teraz do skostniałego mainstreamu przenika dużo rzadziej. To także popis Mutha, który już na tym etapie swojej artystycznej drogi wydawał się autorem ukształtowanym przynajmniej na płaszczyźnie warsztatu.

Niestety strona wizualna, będąca spoiwem całości, nie jest w stanie uratować fabuły, której jestem w stanie zarzucić naprawdę sporo.

Każdy kolejny rozdział zaczyna się od wstępu podstarzałego już Moonshadowa, który cytuje różne klasyki literatury, by cofnąć się w swojej opowieści do czasów dziecięcych, i opowiadać kolejne epizody historii chłopca przemierzającego kosmos. W jego żyłach płynie zarówno ludzka krew, odziedziczona po matce, jak i ta, którą zawdzięcza ojcu, obcym, dziwnej kuli, członku chaotycznej rasy kosmicznych podróżników. Moonshadow, przepełniony naukami matki-hipiski i wiedzą wyniesioną z wspomnianych książek, których pełna była jego biblioteczka, przemierza kosmiczne przestrzenie w trudnym do określenia celu. Gdzieś tam czeka na niego wielokrotnie przez niego, jako narratora, wspominane Oświecenie, po drodze jednak pełno jest przygód, w trakcie których wykazuje się tak prostolinijną naiwnością, że pakując się w kolejne problemy, budził u mnie nie sympatię, a politowanie graniczące z irytacją.

Formuła DeMetteisa to przedziwna mieszanka natchnionego komentarza pod adresem naszej rzeczywistości oraz banałów. Mamy tu sporo intertekstualizmu, cytatów i nawiązań, zwykle podanych w dostatecznie oczywisty sposób, by czytelnik ich nie przegapił, są truizmy (wojna jest zła, a chciwość szkodliwa), jest w tych wynurzeniach głównego bohatera sporo pretensjonalności, a momentami także ocierania się o bełkot oraz nudę.

Problemem była tu też dla mnie kompozycja serii. Moonshadow podróżuje bez większego celu, impulsywnie, wiążąc losy z równymi stworzeniami, bezwolnie dążąc do tego zapowiadanego po drodze Oświecenia, Przebudzenia, Dojrzałości. Niestety część z tych przygód zanadto go do tego nie przybliża, jest po prostu wydarzeniami, które mają miejsce, a bez których historia nie byłaby w sumie niekompletna, a odwlekana kulminacja, gdy już nadchodzi, nie daje zbyt dużo satysfakcji, bo scenarzysta, czy też główny bohater, wykręca się stwierdzeniem, że w sumie trudno to wytłumaczyć, i - przepraszam za swoisty spoiler - obraca wszystko w żart.

Na koniec dostajemy jeszcze stworzony po latach epilog, w którym niby ten, ale jednak inny Moonshadow postanawia osiąść, odnajduje miłość, ponosi stratę, a w końcu zdaje się że odnajduje także spokój. Epilog jest o tyle specyficzny, że mamy tu plansze komiksowe, i to nieme, co jest dość wyjątkowe dla tej przegadanej serii, a także pełnostronicowe rysunki, które występują w parze ze stronami tekstu.

I tu dochodzimy do ostatniego punktu mojego wywodu. Formy.

Bo to głównie ona była chyba dla mnie mocną barierą przy próbie zanurzenia się w tym świecie. To komiks dość eksperymentalny, jeśli ma się w pamięci jego metrykę. Całość jest strumieniem świadomości bohatera, który wspomina dawne dzieje, część pamięta z ledwością, wizualna strona rozmija się momentami z tekstem, taka jest natura nie do końca wiarygodnego narratora, i to fajny zabieg. Jednocześnie komiks jest po prostu lejącym się non stop tekstem, który z tą całą przesadną kwiecistością opisuje kolejne wydarzenia tak dokładnie, że rysunki wydają się być dla niego zbędne. Bywa, że otrzymujemy pełnostronicową grafikę, lub trzy umowne kadry, wzbogacone o parę ramek tekstu narracji. Ilość tekstu, czy raczej jego proporcje względem obrazu, powodują, iż jest to lektura dość żmudna i uciążliwa, zwłaszcza że mowa o 400 stronicach samej serii, którym towarzyszy epilog i bonusy. Dodatkowo ten tekst dostarczany jest w momentami dość chaotyczny sposób, przeczący czasem podstawowym regułom komiksowej komunikacji autor-czytelnik, którym zawdzięczamy czytanie kolejnych fragmentów tekstu rozmieszczonych na stronie w należytej kolejności. Tutaj scenarzysta i rysownik poczynają sobie tak śmiało, że kilkukrotnie się gubiłem.

Otrzymaliśmy więc historyczny tom skierowany do fanów tych przełomowych amerykańskich dzieł, które nawet jeśli nie otworzyły żadnych drzwi na oścież, to chociaż narobiły hałasu mocno grzmocąc w okiennice. "Moonshadow" to komiks, który trafił w moment zmiany warty na rynku, otwarcia na nowe techniki czy patenty, odchodził od klasycznej formuły komiksu dla nastolatków, bo był baśnią o dziecku, ale dla dojrzałego czytelnika. I wtedy faktycznie mógł zaskakiwać, choć dziś różne jego mankamenty mogą razić. Dalej jednak jest to seria śliczna, a wydanie jej po polsku w nieco powiększonym formacie działa na jej korzyść. Na pewno pomaga jej też tłumaczenie Jacka Drewnowskiego, bo nie jest to łatwo przyswajalny tekst, więc śmiem przypuszczać, że przekład też lekki nie był. Mucha załatała nam na rynku dziurę, bo kolejny tytuł, który z pewnych powodów kiedyś był za granicą istotny, pojawił się i na naszych półkach. Dyskusyjne jednak jest dla mnie, do kogo ten komiks może być skierowany. Do fascynatów historii amerykańskiego mainstreamu? Na pewno, oni będą może mieli cierpliwość, by towarzyszyć bohaterowi do końca jego podróży. Do osób, które oczekują pouczającej i dobrze, a także ponadczasowo napisanej opowieści? Już niekoniecznie. Chyba że zadowolą ich obrazki.


Autor recenzji jest pracownikiem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Moonshadow

Moonshadow

Scenariusz: J. M. DeMatteis
Rysunki: Jon J. Muth
Wydanie: I
Data wydania: Kwiecień 2021
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 180x275 mm
Stron: 512
Cena: 199,00 zł
Wydawnictwo: Mucha Comics
ISBN: 9788366589315
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Moonshadow [recenzja] Moonshadow [recenzja] Moonshadow [recenzja]

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-